Dobrze, że mamy Rozbickiego! Dobrze, że mamy Rozbickiego – ponieważ właśnie dzięki temu fanatykowi opery, operetki i muzyki symfonicznej dwa razy do roku jesteśmy w Kanadzie świadkami prawdziwej kulturalnej uczty! Andrzej Rozbicki, polski dyrygent, który na emigracji z powodzeniem kontynuuje swe życiowe pasje wyniesione z kraju, od wielu już lat z rozmachem organizuje występy, na które zaprasza artystów operowych z Polski. Trzeba dodać – najczęściej operowych – bo możemy też dzięki niemu wysłuchać nieco lżejszych utworów operetkowych oraz przypomniec sobie musicale i dawne szlagiery, przy których tracily zmysly nasze babcie. Oprawe muzyczna wystepów zapewnia sobie sam, poniewaz stworzyl profesjonalna 50-osobowa orkiestre symfoniczna “Celebrity Symphony Orchestra” oraz chór “Polonia Singers”. Aby dolozyc barw temu biograficznemu szkicowi, trzeba dodac, ze Andrzej Rozbicki na co dzien pracuje w torontonskiej szkole sredniej jako nauczyciel muzyki. Organizowanie wystepów nie jest wiec dla niego sposobem na zycie, ale realizacja milosci do wartosci rodem z Polski. I faktycznie – kazdy wystep zamienia sie w patriotyczna manifestace, bo pan Andrzej sprasza gwiazdy i wielkie talenty, a tych nie brakuje w naszej pierwszej ojczyznie. Niewazne tez staje sie, czy zaproszeni artysci wykonuja polskie utwory Moniuszki, Wieniawskiego czy znane arie z utworów Bizeta lub Verdiego – artyzm tych wystapien jest swiatowej klasy, jest to sztuka najwyzszej próby. Jakze latwo byc wtedy dumnym ze swej polskosci… Ostatnie kulturalne wydarzenie, którego sprawcą był Andrzej Rozbicki, miało miejsce w sobotę, 30 kwietnia 2005 roku. Jego tytuł “The Pride of Poland”. Koncert dedykowany zostal pamieci naszego Papieza, który zmarl miesiac wczesniej. Opłakaliśmy wszyscy to smutne wydarzenie, ale tez wszyscy jestesmy przekonani, ze Jan Pawel II jest w Niebie, bo byl to Prawdziwy Swięty – mamy więc powód do radosci, bo tam w górze jest teraz ktos, kto wstawi sie za nami, gdy bedziemy w potrzebie. Dlatego koncert “The Pride of Poland” mienil sie nastrojami – od patetycznego wykonania utworu Edwarda Williama Elgara “Polonia”, kiedy to porwana muzyką widownia odśpiewala na stojąco “Jeszcze Polska nie zgineła” po “La donna e mobile” Giuseppe Verdiego w aranzacji Ryszarda Wróblewskiego; od arii Miecznika ze “Strasznego dworu” Stanislawa Moniuszki po tytulowy utwór z musicalu “Skrzypek na dachu” Jerrego Blocka w wykonaniu Zbigniewa Maciasa; od przeszywajacej serce piesni “Matko Boska Ludzmierska” Jana Kantego Pawluskiewicza, która z niezwykla wrazliwoscia odspiewala urodzona w Ludzmierzu góralka, swiatowej klasy sopranistka mieszkajaca teraz w Chicago, Mira Sojka-Topor – po “Zbójnickiego” w wykonaniu polaczonych zespolów góralskich z Chicago i Toronto. Andrzej Rozbicki na ten specjalny koncert zaprosil swietnego tenora Ryszarda Wróblewskiego, doskonale znanego juz polonijnej publicznośsci, poniewaz wystepowal on w 2002 roku w koncercie “Kiepura Gala”, w tym samym zreszta miejscu, czyli Convocation Hall na terenie Uniwersytetu Torontonskiego. Artysta ten swa kariere rozpocząl w bliskim memu sercu Wroclawiu, gdzie studiowal na Akademii Muzycznej pod kierunkiem prof. Eugeniusza Sasiadka. Mozna go bylo wówczas posluchac w ramach odbywajacych sie we wroclawskich kosciolach koncertów “Wratislavia Cantans”. Teraz jest solista Teatru Wielkiego w Warszawie oraz zapraszany jest przez czolowe sceny operowe i operetkowe swiata. Wydarzeniem sobotniego wystepu byl duet don Carlosa i Rodriga z drugiego aktu opery Verdiego “Don Carlos” w barytonowo-tenorowym wykonaniu Ryszarda Wróblewskiego i Zbigniewa Maciasa. Tak pieknie zestrojonych glosów dawno tu nie slyszano. Brzmienia tenoru Ryszarda Wróblewskiego nie trzeba nikomu zachwalac, a baryton Zbigniewa Maciasa – dojrzaly i zdolny do wszelkich modulacji brzmieniowych wzbogacony maestria udoskonalona i utrwalona na najwiekszych estradach i scenach świata – moglismy sami oceniac i podziwiac. Zbigniew Macias studiowal w Lódzkiej Akademii Muzycznej pod kierunkiem slynnego Zdzislawa Krzywickiego. Podobnie jak Ryszard Wróblewski zwiazany jest z polska Opera Narodowa Teatru Wielkiego. W swym artystycznym dorobku ma równiez wystepy w musicalach, m.in. gra rolęe Tewiego w “Skrzypku na dachu”. Wlasnie ten musicalowy ryt nieco mnie draznil w wystepie tego artysty, poniewaz z mikrofonem w reku Zbigniew Macias natychmiast przeistacza sie w przecietnego estradowca. Oprócz 60-osobowej “Celebrity Symphony Orchestra” pod dyrekcja Andrzeja Rozbickiego, po przerwie sluchalismy góralskiej muzyki w wykonaniu polaczonych kapel “Mountain Eagles” z Chicago i “Swarni” z Toronto pod kierunkiem Andrzeja Krzeptowskiego-Bohaca. Zaproszenie na koncert góralskich zespolów podyktowane bylo równiez checia wykonania utworu, który stal sie apogeum sobotniego wieczoru – uslyszelismy bowiem po raz pierwszy w Kanadzie “Krzesanego” Wojciecha Kilara. Utwór skomponowany zostal w roku 1974 na wielka orkiestre symfoniczna z udzialem duzej liczby instrumentów perkusyjnych. Jest muzycznym odzwierciedleniem Podhala; poczatek dziela ogromnymi akordami oddaje przestrzen i majestat gór, w srodkowej partii slyszymy zywiolowy taniec góralski, a w koncowej gwar nadciagajacego redyku mieszajacy sie z przygrywajacymi kapelami góralskimi. “Krzesany” ze wzgledu na swa zlozonosc, rzadko jest prezentowany na koncertach. Brawurowe wykonanie i swietna aranzacja (usytuowanie grajacych na rogach górali na górnych balkonach teatru) oraz doskonala akustyka sali wywolaly rzadko spotykany na koncertach filharmonicznych entuzjazm i owacje na stojaco. To byl piekny spektakl – na pewno spodobal sie naszemu Wielkiemu Góralowi. Jemu to juz wylacznie cale audytorium odspiewalo na zakonczenie koncertu tysiecznym chórem ukochana “Barke”. Nikt nie wstydzil sięe lez… Poniewaz pora zrobila sie pózna, a po wystepie w pobliskim polonijnym budynku mialo odbyc sie przyjecie dla artystów i zaproszonych gosci – mimo dlugotrwlych owacji nie wyklaskalismy zadnego bisu. Po tym doswiadczeniu lepiej rozumiem uczucie kelnera, który nie dostal napiwku… W czasie calego koncertu brakowalo mi równiez jego gospodarza, kogos takiego jak Boguslaw Kaczynski, który wrodzonym taktem i gleboka operowa wiedza ulatwial nam nie raz wedrówe po zaczarowanym swiecie muzyki; w sobotni wieczór zdarzalo sie, że nikt nie zapowiadal kolejnych wystepów wykonawców, ani tytulów utworów, a ze rozpoczal sie antrakt, wszyscy musielismy zgadywac. W czasie przerwy publicznosc w kuluarach nadaremnie miotala sie w poszukiwaniu bufetu – takiego bowiem wcale nie bylo. Nie ma tez co ukrywac, ze zmuszanie Polonii (której lwia częsc mieszka w Mississaudze) do podróży do centrum Toronto, stanie w kilometrowych korkach, placenie wygórowanych cen za parkingi i nazanie sie na mandaty ochoczo rozdawane przez strózy porzadku w centrum miasta – nie powiekszy grona amatorów prawdziwej sztuki. Cale szczescie, ze nastepny koncert zorganizowany przez Andrzeja Rozbickiego odbedzie sie juz w naszym mississaudzkim Living Arts Centre, i to z udzialem Boguslawa Kaczynskiego. Bedzie to mialo miejsce 29 paźzdziernika tego roku. ”Goniec” dziekuje Andrzejowi Rozbickiemu za zaproszenie na koncert “The Pride of Poland”. Jerzy Rosa Mississauga